Współczesna
cywilizacja nierozłącznie związana jest z wieloma wynalazkami i
odkryciami z bliższej lub dalszej przeszłości: telefonami,
samochodami, samolotami, komputerami, czy internetem. Z pewnością
niejeden z nas poczułby się nieswojo, gdyby został pozbawiony
któregoś z wymienionych wcześniej dobrodziejstw. My skupmy się
jednak na tym ostatnim, czyli na internecie. Mało tego: rozpatrzmy
go w kontekście blogowania. Co zrobiłyby szatniarki w świecie
bez internetu i jakie zachowania z sieci byłyby w stanie przenieść
do rzeczywistości?
1.
Za darmo
Internet
Jak
nauczyło nas pewne forum zrzeszające elitę modnych Polek – blogi
zakładamy po to, by na nich zarabiać lub przynajmniej dostać od
czasu do czasu jakiś ciuch, czy kosmetyk w ramach podarunku.
Niektórzy szczęśliwcy mogą liczyć nawet na roczny zapas pasty do
butów w zamian za testowanie i reklamowanie tego produktu! Jak widać
gra jest warta świeczki. Z tego względu każda szatniarka jeszcze
przed ustawieniem ostatecznego wyglądu bloga i napisaniem pierwszej
notki powinna mieć już zakładkę „współpraca”, a następnie
wysłać kilkadziesiąt maili do każdego sklepu internetowego, jaki
im się nawinie.
Bez
internetu
Niestety
– maili w świecie bez internetu pisać nie można. Można za to
pisać listy – wiecie, takie zwykle ręcznie zapisane kartki w
kopertach. Zapisane na maszynie to zazwyczaj nie listy, tylko
rachunki i wezwania do zapłaty. Zyskać można podwójnie: sklep
może coś odesłać, a i poczta może dać zniżkę na znaczki w
ramach współpracy.
 |
poczta-polska.pl |
Jeśli
ktoś czuje się na siłach i jest wystarczająco odważny, niechaj
nie cacka się z listami, tylko po prostu niech pouczy
kasjera-sprzedawcę, że powinien nabić zacnemu klientowi stosowny
rabat, a jeszcze lepiej oddać towar zupełnie za nic. Oczywiście z
wyjątkiem szerzenia trendów wśród plebsu poprzez prezentacje
masthewów.
2.
Lubię to!
 |
facebook.com |
Internet
Zachwycanie
się kimś lub czymś jest tu niesłychanie proste. Na fejsie
klikamy „lubię to”, a na blogu piszemy słitaśnego
komcia z wyrazami mniej lub bardziej szczerego podziwu. Nie robimy
tego bezinteresownie – w zamian oczekujemy reakcji będącej
lustrzanym odbiciem naszego własnego zachowania.
Bez
internetu
Podobno
powiedzenie komuś czegoś miłego to „komplement”, jednak
słuchający usłyszawszy go czerwieni się i protestuje, na co my mu
nie pozwalamy i ostatecznie zmuszamy w ten sposób do podziękowań,
pokazując naszą przewagę w tej potyczce słownej. Jednakże
musimy pamiętać o tym, że celem jest uzyskanie komentarza
zwrotnego w postaci komplementu dotyczącego nas samych, bowiem
inaczej nasz wysiłek poszedł na marne. Nie zawsze się to udaje.
By
uniknąć nieporozumień związanych z kwestią „też mam coś u
niej pochwalić, czy nie?” wprowadzić można formuły
przypominające te internetowe. Podbiegamy do napotkanego osobnika i
krzyczymy „ładne skarpetki – lubię to!”, a on daje nam
zupełnie jasną odpowiedź „fajna paczka chusteczek – lubię
to!”.
3.
Anonimy
Internet
Wylogowujemy
się z własnego konta i piszemy komentarz jako anonim – proste,
prawda? Niezupełnie. Niektóre blogerki to tajni szpiegowie, którzy
bez problemu namierzą, jaki numer IP ma autor komentarza. Z tego
względu szatniarki opuszczają domy i wyruszają w dalekie podróże,
gdzie miejscowe IP nie ma z nimi żadnego związku. Niekiedy ma
związek z inną blogerką, którą chcą wrobić. Ewentualnie jadą
do centrum handlowego z darmowym wifi, gdzie szatniarek jest pod
dostatkiem i namierzanie tej właściwej przypominałoby poszukiwania
igły w stogu siana.
Bez
internetu
Myślisz,
że wystarczy się nie podpisać? Bzdura! Aczkolwiek na wszelki
wypadek i tak przypominamy o tym, że wysyłając wiadomość
anonimową podpisujemy się „życzliwy” lub wcale, a na kopercie
nie podajemy danych nadawcy, czyli nas. Podajemy dane adresata, bo
inaczej wiadomość do niego nie dotrze – chyba, że zaniesiemy ją
osobiście. Tego „osobiście” nie należy brać zbyt dosłownie,
bo rozchodzi się raczej o samodzielne wrzucenie listu do skrzynki
odbiorcy, niż zapukanie do jego drzwi i poinformowanie z uśmiechem
na ustach, że przyniosło się wiadomość anonimową. Wskazane jest
niepozostawienie odcisków, zatem wiadomość tworzymy w rękawiczkach
– ale takich z palcami, bo te bez, choć feszyn, nie będą
wystarczająco dobre. Dzięki filmom i kreskówkom wiemy, że
człowieka można rozpoznać po piśmie, dlatego możemy chwycić za
nożyczki i wyciąć literki z gazet, by następnie przykleić je na
kartkę, formując w ten sposób anonimową wiadomość.
4.
Skandale
Internet
Metod
na skandal w internecie jest wiele. Czy trzeba o nich szczegółowo
pisać? O tym na blogu było już wiele razy. Przypomnijmy zatem, że
wystarczy chociażby prowadzić międzyblogową wojnę z
konkurencyjną szatniarką, czy nawet sklepem, a gawiedź zachwycona
widowiskiem pisze komentarze i odświeża stronę co pół minuty.
Bez
internetu
Wojna
z szatniarką? Może być potyczką słowną, jednak realny świat
daje o wiele więcej możliwości, niż internet i nie można
wykluczyć rękoczynów.
 |
catspictures.net |
Konflikt
ze sklepem? Ustawiamy się przed wejściem i głośno wykrzykujemy
obelgi mające zniechęcić potencjalnych klientów do wejścia do
środka. My nie wchodzimy, bo wyrzuci nas ochroniarz.
Notka
jest lekka i prześmiewcza, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by
poruszyć tu sprawę bardziej poważną. Wyrażamy nadzieję, że
szatniarki wyśmiewające w internecie w celu uzyskania poklasku
osoby niepełnosprawne mają przynajmniej więcej taktu w
rzeczywistości.
5.
Sesje zdjęciowe
Internet
Jak
już wszyscy wiemy z telewizji śniadaniowych pisanie bloga to praca
niezwykle czasochłonna – wiem, bo piszę tę notkę już prawie
godzinę. A co mają powiedzieć biedne szatniarki, które muszą
zrobić jeszcze zdjęcia? Chwała jednak tym, które po zakończonej
sesji dokonują pożerającej czas selekcji i mieszczą się w ilości
zdjęć do policzenia na palcach rąk. Wszystkim pozostałym
proponujemy refleksję: czy naprawdę sądzicie, że kogoś aż tak
wciągnie 25 zdjęć buta lewego, że odczuje niedosyt przy zaledwie
23 ujęciach buta prawego?
Bez
internetu
Pytanie: czy cofamy się do czasów, gdzie aparaty cyfrowe jeszcze
nikomu się nie śniły? Jeśli tak, to pozostaje zaproponować
tworzenie albumów z odbitkami. Koszty wywoływania zdjęć i
miejsce, jakie zajmą albumy, które trzeba gdzieś przechować, z
pewnością ostudzą zapał do tysięcy identycznych fotek, których
nikt (nie wyłączając autorów) nie będzie chciał oglądać.
Gorzej, gdy uznamy, że wciąż są komputery, jednak i to nie
problem. Wrzucając na bloga 150 zdjęć z jednych zakupów możesz
się łudzić, że ktoś przegląda je z niesamowitym
zainteresowaniem – wyświetlając je przez godzinę znajomym nie
dasz rady przeoczyć ich znudzenia.
Jakiż
ten świat bez internetu byłby straszny... Miejmy jednak nadzieję,
że związane z nim wizje pozostaną jedynie inspiracją dla twórców
horrorów, a my dzielnie zniesiemy ewentualne tymczasowe awarie
jeżdżąc na rowerze lub składając meble.