sobota, 21 lipca 2012

Blogerka w świecie bez internetu


Współczesna cywilizacja nierozłącznie związana jest z wieloma wynalazkami i odkryciami z bliższej lub dalszej przeszłości: telefonami, samochodami, samolotami, komputerami, czy internetem. Z pewnością niejeden z nas poczułby się nieswojo, gdyby został pozbawiony któregoś z wymienionych wcześniej dobrodziejstw. My skupmy się jednak na tym ostatnim, czyli na internecie. Mało tego: rozpatrzmy go w kontekście blogowania. Co zrobiłyby szatniarki w świecie bez internetu i jakie zachowania z sieci byłyby w stanie przenieść do rzeczywistości?

1. Za darmo
Internet
Jak nauczyło nas pewne forum zrzeszające elitę modnych Polek – blogi zakładamy po to, by na nich zarabiać lub przynajmniej dostać od czasu do czasu jakiś ciuch, czy kosmetyk w ramach podarunku. Niektórzy szczęśliwcy mogą liczyć nawet na roczny zapas pasty do butów w zamian za testowanie i reklamowanie tego produktu! Jak widać gra jest warta świeczki. Z tego względu każda szatniarka jeszcze przed ustawieniem ostatecznego wyglądu bloga i napisaniem pierwszej notki powinna mieć już zakładkę „współpraca”, a następnie wysłać kilkadziesiąt maili do każdego sklepu internetowego, jaki im się nawinie.
Bez internetu
Niestety – maili w świecie bez internetu pisać nie można. Można za to pisać listy – wiecie, takie zwykle ręcznie zapisane kartki w kopertach. Zapisane na maszynie to zazwyczaj nie listy, tylko rachunki i wezwania do zapłaty. Zyskać można podwójnie: sklep może coś odesłać, a i poczta może dać zniżkę na znaczki w ramach współpracy.
poczta-polska.pl
Jeśli ktoś czuje się na siłach i jest wystarczająco odważny, niechaj nie cacka się z listami, tylko po prostu niech pouczy kasjera-sprzedawcę, że powinien nabić zacnemu klientowi stosowny rabat, a jeszcze lepiej oddać towar zupełnie za nic. Oczywiście z wyjątkiem szerzenia trendów wśród plebsu poprzez prezentacje masthewów.

2. Lubię to!
facebook.com
Internet
Zachwycanie się kimś lub czymś jest tu niesłychanie proste. Na fejsie klikamy „lubię to”, a na blogu piszemy słitaśnego komcia z wyrazami mniej lub bardziej szczerego podziwu. Nie robimy tego bezinteresownie – w zamian oczekujemy reakcji będącej lustrzanym odbiciem naszego własnego zachowania.
Bez internetu
Podobno powiedzenie komuś czegoś miłego to „komplement”, jednak słuchający usłyszawszy go czerwieni się i protestuje, na co my mu nie pozwalamy i ostatecznie zmuszamy w ten sposób do podziękowań, pokazując naszą przewagę w tej potyczce słownej. Jednakże musimy pamiętać o tym, że celem jest uzyskanie komentarza zwrotnego w postaci komplementu dotyczącego nas samych, bowiem inaczej nasz wysiłek poszedł na marne. Nie zawsze się to udaje.
By uniknąć nieporozumień związanych z kwestią „też mam coś u niej pochwalić, czy nie?” wprowadzić można formuły przypominające te internetowe. Podbiegamy do napotkanego osobnika i krzyczymy „ładne skarpetki – lubię to!”, a on daje nam zupełnie jasną odpowiedź „fajna paczka chusteczek – lubię to!”.

3. Anonimy
Internet
Wylogowujemy się z własnego konta i piszemy komentarz jako anonim – proste, prawda? Niezupełnie. Niektóre blogerki to tajni szpiegowie, którzy bez problemu namierzą, jaki numer IP ma autor komentarza. Z tego względu szatniarki opuszczają domy i wyruszają w dalekie podróże, gdzie miejscowe IP nie ma z nimi żadnego związku. Niekiedy ma związek z inną blogerką, którą chcą wrobić. Ewentualnie jadą do centrum handlowego z darmowym wifi, gdzie szatniarek jest pod dostatkiem i namierzanie tej właściwej przypominałoby poszukiwania igły w stogu siana.
Bez internetu
Myślisz, że wystarczy się nie podpisać? Bzdura! Aczkolwiek na wszelki wypadek i tak przypominamy o tym, że wysyłając wiadomość anonimową podpisujemy się „życzliwy” lub wcale, a na kopercie nie podajemy danych nadawcy, czyli nas. Podajemy dane adresata, bo inaczej wiadomość do niego nie dotrze – chyba, że zaniesiemy ją osobiście. Tego „osobiście” nie należy brać zbyt dosłownie, bo rozchodzi się raczej o samodzielne wrzucenie listu do skrzynki odbiorcy, niż zapukanie do jego drzwi i poinformowanie z uśmiechem na ustach, że przyniosło się wiadomość anonimową. Wskazane jest niepozostawienie odcisków, zatem wiadomość tworzymy w rękawiczkach – ale takich z palcami, bo te bez, choć feszyn, nie będą wystarczająco dobre. Dzięki filmom i kreskówkom wiemy, że człowieka można rozpoznać po piśmie, dlatego możemy chwycić za nożyczki i wyciąć literki z gazet, by następnie przykleić je na kartkę, formując w ten sposób anonimową wiadomość.

4. Skandale
Internet
Metod na skandal w internecie jest wiele. Czy trzeba o nich szczegółowo pisać? O tym na blogu było już wiele razy. Przypomnijmy zatem, że wystarczy chociażby prowadzić międzyblogową wojnę z konkurencyjną szatniarką, czy nawet sklepem, a gawiedź zachwycona widowiskiem pisze komentarze i odświeża stronę co pół minuty.
Bez internetu
Wojna z szatniarką? Może być potyczką słowną, jednak realny świat daje o wiele więcej możliwości, niż internet i nie można wykluczyć rękoczynów.
catspictures.net
Konflikt ze sklepem? Ustawiamy się przed wejściem i głośno wykrzykujemy obelgi mające zniechęcić potencjalnych klientów do wejścia do środka. My nie wchodzimy, bo wyrzuci nas ochroniarz.
Notka jest lekka i prześmiewcza, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by poruszyć tu sprawę bardziej poważną. Wyrażamy nadzieję, że szatniarki wyśmiewające w internecie w celu uzyskania poklasku osoby niepełnosprawne mają przynajmniej więcej taktu w rzeczywistości.

5. Sesje zdjęciowe
Internet
Jak już wszyscy wiemy z telewizji śniadaniowych pisanie bloga to praca niezwykle czasochłonna – wiem, bo piszę tę notkę już prawie godzinę. A co mają powiedzieć biedne szatniarki, które muszą zrobić jeszcze zdjęcia? Chwała jednak tym, które po zakończonej sesji dokonują pożerającej czas selekcji i mieszczą się w ilości zdjęć do policzenia na palcach rąk. Wszystkim pozostałym proponujemy refleksję: czy naprawdę sądzicie, że kogoś aż tak wciągnie 25 zdjęć buta lewego, że odczuje niedosyt przy zaledwie 23 ujęciach buta prawego?
Bez internetu
Pytanie: czy cofamy się do czasów, gdzie aparaty cyfrowe jeszcze nikomu się nie śniły? Jeśli tak, to pozostaje zaproponować tworzenie albumów z odbitkami. Koszty wywoływania zdjęć i miejsce, jakie zajmą albumy, które trzeba gdzieś przechować, z pewnością ostudzą zapał do tysięcy identycznych fotek, których nikt (nie wyłączając autorów) nie będzie chciał oglądać. Gorzej, gdy uznamy, że wciąż są komputery, jednak i to nie problem. Wrzucając na bloga 150 zdjęć z jednych zakupów możesz się łudzić, że ktoś przegląda je z niesamowitym zainteresowaniem – wyświetlając je przez godzinę znajomym nie dasz rady przeoczyć ich znudzenia.

Jakiż ten świat bez internetu byłby straszny... Miejmy jednak nadzieję, że związane z nim wizje pozostaną jedynie inspiracją dla twórców horrorów, a my dzielnie zniesiemy ewentualne tymczasowe awarie jeżdżąc na rowerze lub składając meble.