niedziela, 23 marca 2014

Jaki lajf taki stajl czyli o fenomenie blogów lajfstajlowych

Nie tylko moda rządzi blogosferą, a na pewno nie tylko w ujęciu czysto odzieżowym. Ostatni trend (chociaż dla mnie bardziej jak trąd) pojawiający się już właściwie prawie wszędzie, to cudowna metamorfoza z bloga o czymś na blog o wszystkim czyli o lajfstajlu. Jak powszechnie wiadomo, jak coś jest do wszystkiego, to zapewne jest do niczego. I tak chyba jest właśnie z blogami lajfstajlowymi. Tak naprawdę nie służą już chyba obecnie niczemu innemu, niż tylko zarabianiu kasy, ewentualnie poszerzeniu targowiska próżności, które rozpoczęło się wraz prezentowaniem wyfotoszopowanych jak stąd do Wuppertalu słit foci z tagami #TodayImWearing. Zatem jeśli jesteś blogerką modową i zarabiasz za mało,  lub też Twoje outfity zbierają za mało pozytywnych komentarzy, czas zrobić szybką konwersję i nawrócić się mimochodem na jedyny słuszny kierunek - lajfstajl! 
obrazek pochodzi z bloga http://blackdresses.pl

Już nawet papa Komin głosił, że blogi tematyczne mogą się znudzić, a jego wierne uczennice chętnie podjęły ten wątek. W przypadku samego ojca (czy też może nawet dziadka) blogosfery, wydaje się zrozumiałe, że pisze o lajfstajlu, bo właściwie o czym innym mógłby on pisać. Nikt tak świetnie jak on nie pieprzy głupot, które są na tyle kontrowersyjne, że przyciągają ludzi do bloga, a w razie wejścia w dyskusję z autorem, dostajemy wiadro pomyj na głowę. Przynajmniej wiemy jedno - papa Komin albo nie jest zbyt przyjemnym osobnikiem, albo też świetnie takiego udaje. Natomiast poglądy jakieś ma, pisze o czymś takim od zawsze, można się z nim zgadzać lub nie, można nie lubić czy wręcz nienawidzić. Mama Segritta również ewoluuje w Komina w spódnicy, może z większym wyczuciem ale jednakowym znawstwem tematu. Ale dziewczyny z blogasków o ciuszkach nie wzięły pod uwagę jednego faktu - jaki lajf taki stajl. Przy blogach modowych czy kosmetycznych nikogo nie dziwiło pokazywanie na nich ciuchów czy kosmetyków. Czytelnicy zakładali, że to pasja autorki, bądź też nawet praca i w związku z tym szalone haule kosmetyczne czy też pokazy zawartości szafy nie były niczym nadzwyczajnym. Teraz okazuje się, że blog lajfstajlowy pokazuje życie. I cóż jest tym życiem? Nadal ciuchy, kosmetyki, dodatkowo okraszone fotkami mebli, jedzenia lub też psiaka. To ja w piżamie (i pełnym makijażu) jak czytam książkę, a to mój stół z nowym obrusem. To seria moich samojebek full fotoszop. A to moje nogi, cycki, brzuch. To nowe yankee candle. A tutaj kolekcja moich toreb na kredensie. 


obrazek pochodzi z bloga deynn.blogspot.com

Oto jaki obraz życia wyłania się z tych fragmencików - blogerka je, pije, ma nogi i mieszkanie, 90% życia sponsorowane przez firmy kosmetyczne, odzieżowe i dowolne inne. W tym momencie każdy rozsądny czytelnik zatrzyma się na chwilę i zastanowi się, czy to jeszcze lajfstajl blogerki, czy też może tak naprawdę tablica ogłoszeniowo reklamowa. Jeśli to drugie, to czy naprawdę jest co oglądać? No tak, na pewno taniej (bo kompletnie za darmo), niż wywalenie dyszki na jakieś elle czy Twój Styl. Z drugiej strony w TS są chociaż ciekawe felietony, no ale nie oczekujmy od wszystkich gimnazjalistek uwielbienia dla tekstu pisanego, dłuższego niż 10 wersów i w dodatku autorstwa osoby kilkakrotnie starszej, bo co takie próchno wie o życiu w luksusie? Ano nic, jedyna słuszna prawda to ta obnażona przez blogerki. Nawet jeśli nie potrafią się prawidłowo umalować różem Diora, to najważniejsze, że go mają. A jeśli Tobie się nie podoba to znaczy, że Cię nie stać i zazdrościsz. 

obrazek pochodzi z bloga makelifeeasier.pl
No właśnie, a co z czytelnikami? Zawsze zastanawiam się również, co kieruje "fankami" wiernie okupującymi blogi, vlogi, instagramy i fanpejdże tego typu. OK, rozumiem i przemawia do mnie wytłumaczenie na zasadzie: lubię pooglądać ładne obrazki i zdjęcia, szukam czasami inspiracji, ostatecznie w najbardziej żałosnej wersji: jestem podglądaczem cudzego życia bo moje własne jest nudne. Ale serio? Ile można oglądać zdjęcia, które nie wnoszą absolutnie nic, oprócz ewentualnych inspiracji! Ile można pisać "jakie piękne, cudne, urocze, ładne, świetne (niepotrzebne skreślić) kwiaty, buty, nogi, obrazy, krzesła, zasłony, widoki z okna, okulary…. I to ja jestem nudna, głupia i nie mam własnego życia, bo o tym piszę posty, a ci co oglądają te instagramy z nabożną czcią, wedle tego co i mi życzą, nie tracą czasu na głupoty i zajmują się czymś pożytecznym. Jasne. 
Druga najpopularniejsza i równie ciekawa kategoria blogów lafjstajlowych to "nie znam się, to się wypowiem". Mam dwie ulubienice w tym temacie, posłużą mi za chwilę jako przykład. Uwielbiam wprost, przepraszam za dosadność, porady i opinie z dupy. Kocham specjalistki wszelkiej maści, które raz czegoś doświadczyły i są w stanie maglować taki temat niczym Cosmopolitan maglujące "1001 porad o seksie i jak mu zrobić dobrze" w co drugim numerze. Najlepiej jest w ogóle, gdy specjalizują się one dosłownie we wszystkim. Począwszy od swojego jedynego ślubu, przez makijaż, kosmetyki, dietę, trening, ciuchy, podróże vel wyjazdy sponsorowane, savoir vivre, a skończywszy - zapewne niedługo już na blogach - jak się równo podetrzeć i porządnie umyć rączki. Jedna z moich ulubienic lajfstajlowych zaskoczyła mnie postem, w którym robi recenzję książki. W jednym poście padło po kolei: nie jestem specjalistą, nie czuję się ekspertem, nie znam wszystkich filmów, nie przetestowałam tych ćwiczeń, wydaje mi się, oraz wisienka na torcie: ja bym tej książki nie kupiła ale polecam. Tak, to blackdresses recenzuje książkę Chodakowskiej.  Recenzja o niczym, bo blogerka nawet nie jest w stanie stwierdzić czy treść w tej książce jest wartościowa i zgodna z prawdą, sama przyznała - nie zna się i nie jest specjalistą. Ale się wypowie i może wam książkę polecić! Jedyne co mi się ciśnie na usta: to po cholerę piszesz o czymś, o czym nie masz pojęcia i jakie masz wobec tego kompetencje, żeby to komukolwiek polecać? *

obrazek pochodzi z bloga fashionelka.pl

O maglowaniu tematu ślubnego przez Fash nie będę już więcej wspominać, wystarczy sobie przypomnieć, że już mija pól roku od tej uroczystości a ona wciąż ma w zanadrzu jakiś tłusty kotlecik do odgrzania. Tyle, że coraz częściej go przypala (mimo wszystko wciąż czekamy na 10 największych wpadek księdza, urzędnika USC i pani w sklepie z sukniami ślubnymi). Ale jest przedsiębiorczą kobietą, umiejętnie przeplecie go reklamą, fotkami psiaka, absurdami z zagranicy, nowościami w wystroju mieszkania, czy też uraczy nas opowieścią, jak stoi pod deszczownicą i przypomina sobie najbardziej przerażające horrory. Na plus, mimo wszystko, należy zaliczyć to, że blogerki tego pokroju coś piszą. Lepiej, gorzej, ciekawiej czy nudniej, poprawnie czy z błędami, ale piszą. O ile piszą jeszcze o swoich przemyśleniach, spostrzeżeniach, pomysłach a nie próbują uchodzić za wyrocznie, nie ma problemu. Lubią pokazywać swoje życie - niech pokazują. Niech piszą sobie internetowe pamiętniczki. Ale na duży minus zaliczam takim samozwańczym wyroczniom w każdym temacie to, że mogą narobić dużo złego, wypisując głupoty, do których ktoś później się zastosuje, bo znana blogerka tak pisała. Poza tym, przy okazji, tworzą się klony dziewczyn, zapatrzonych w swoje ulubienice, a czasami wręcz - to moje prywatne zdanie - kompletnie nieporadnych młodych ludzi, którzy nie potrafią samemu wpaść na wiele prostych pomysłów bez blogerek. Niespecjalnie kreatywne blogerki wyznaczają trendy, które ludzie po prostu kopiują. One zarabiają nie na swojej pomysłowości, ale na braku waszej, do czego jeszcze sami się przyznajecie! Swoją drogą zastanawiam się, czy dzisiejszy internet jest naprawdę tak ubogi, że inspiracji szuka się na blogu kogoś, kto tak naprawdę nie ma pojęcia o tym co robi? Na boga, chyba każdy umie korzystać z katalogu IKEI, myślicie, że blogerki to wszystko same wymyślają? 
I tu następuje przeskok od pisania do nagrywania. Bo nie tylko blogerki, ale i vlogerki dostrzegły niszę i zajęły się nagrywaniem filmików o wielkim niczym. Wszystko pod przykrywką "bo fani mnie prosili, żebym pokazała mój pokój" albo też "bo uczestniczyłam w takiej akcji i postanowiłam wam o niej opowiedzieć". W przypadku vlogerek chyba o wiele łatwiej uwierzyć, że jest się gwiazdą. Wiecie, kamera, cięcie, montaż filmików i te sprawy. Tu już nie ma fotoszopa, sama natura.  No i bezpośrednie zwroty do fanów! Myślę, że najbardziej "cieszy" oko i ucho pewna księżniczka świeczek, która chyba uwierzyła, że jest gwiazdą i może wszystko. Niestety, nie specjalizuję się w filmikach, bo przyznam szczerze, zwyczajnie nie mam chęci ich oglądać, więc spuszczę w tym miejscu kurtynę, ale wątek pewnie powróci, podjęty przez inną Niemodną.
Temat lajfstajlu jest na tyle wdzięczny, że pojawi się jeszcze w innych odsłonach. W następnym odcinku powiemy wam co i jak zmienić w waszych blogaskach, by rozwinąć skrzydła i zostać prawdziwą blogerką lajfstajlową i zmienić swoje nudne życie w życie godne opublikowania na instagramie - co jeść, pić, tatuować na ciele, gdzie wyjechać i jak urządzić wasz apartament (to nic, że ograniczony wciąż do pokoju we wspólnym mieszkaniu z rodzicami). Być może też pokusimy sie o dogłębną analizę najgłupszych postów lajfstajlowych ever. Jeśli znajdziecie taki - czekamy na wieści!

PS. kogo razi mój dzisiejszy, zupełnie niepostowy post, a raczej wywlekanie mojej frustracji (buziasy dla tych, którzy uważają, że mam nudne życie i zazdroszczę) napiszę dla wyjaśnienia, że po części inspiracją do napisania tych wypocin był pewien odcinek Piątku. Ten o stresie. Tak od 1:20. 
PS2. Przepraszam za interpunkcję, ale zaplułam się z nadmiaru jadu i frustracji. Jeśli ktoś jest w stanie czytać te wypociny wcześniej i poprawiać przecinki dla samego fejmu robienia korekty dla niemodnych, cefałkę i list motywacyjny prosimy wysłać na maila niemodna.polka@gmail.com :)

* Na prośbę wspomnianej blackdresses śpieszymy się dodać, że przytoczone fragmenty nie były całością wypowiedzi blogerki, lecz są to wyrwane z posta zwroty, których sama użyła. Oczywiście prawdopodobnie nie oddają całej treści notatki ale przytoczenie ich w ten sposób miało jedynie na celu ukazanie sensu (czy raczej jego braku) w wypowiedzi osoby, która nie ma pojęcia o czym pisze. Cytujemy również, dla sprawiedliwości, całe zdanie napisane przez Monikę: "Ja bym tej książki drugi raz nie kupiła, bo to co w niej się znajduje, znajduje się również w Internecie. Natomiast poleciłabym ją każdemu kto do tej pory głownie ćwiczył przełączanie kanałów przed telewizorem na zmianę z jedzeniem chipsów"