czwartek, 11 grudnia 2014

Kocim Okiem czyli why so serious. Wieczorek mizernej literatury.

Witam po długiej przerwie w Kocim Oku. Formuła plotkowa nieco się wyczerpała i - szczerze mówiąc - mocno dała mi się we znaki, gdyż śledzenie tylu różnych blogasów z tyloma bzdurami jest po prostu nudne. Ale źródło jadziku nie wyschło, zatem postanowiłam wykorzystać je do stworzenia czegoś nowego a zarazem starego - Kocim Okiem w wersji pseudo felietonów albo czegoś zupełnie nie felietonowego, natomiast zawierającego sporą dawkę subiektywnego spojrzenia na Gwiazdy i Rozgwiazdy Blogosfery. Zainauguruję ten nowy cykl moimi refleksjami po zapoznaniu się z dziełem Karoliny Glinieckiej aka Charlize Mystery.  
Pierwsza i właściwie główna refleksja da się wyrazić popularnym gestem:



I właściwie w tym miejscu można by zakończyć, gdyby nie chochliki, smaczki i inne precjoza. Żeby nie narazić się na odebranie mi prawa do krytyki, postanowiłam naprawdę zapoznać się z książką. Nie, nie kupiłam jej, aczkolwiek szukałam (nie jest prawdą, że stoi świetnie wyeksponowana w empikach, bo akurat to dotyczy blogerskiej książki ale innej, autorstwa Zosi z makecookingeasier). Ale widziałam, bodajże w ążejkową niedzielę, jak jakieś młode dziewczątka nabywały tę ciężką, dosłownie i w przenośni, literaturę; aż chciało się trzepnąć trzymanym w ręce Mystic Artem i kazać odłożyć szarlizowe wypociny na półkę. Tak czy inaczej, książka wpadła w moje ręce i odleciałam na planetę szyku i stylu, czyli miejsce, w mniemaniu naszych guru modowych, zapewne mi obce. 

Żeby nie było, że tylko hejtuję, postaram się wymienić to, co mi się podobało. Są pewne rzeczy, które obiektywnie można uznać za plusy, więc tym bardziej subiektywnie jestem w stanie przyznać, że takowe istnieją. Niewątpliwie książka jest ładnie wydana. Sprawia estetyczne wrażenie, jak i cały blog Karoliny. Nie będę odlatywać ekscytując się twardą okładką jak to czynią recenzenci na stronie empiku *hyhyhyhyhy* bo to chyba oczywiste. Książkę zdobią ładne fotografie zaczerpnięte wprost z bloga. No i tematyka - ciekawa, ale raczej dla osób naprawdę nieogarniętych modowo i mających problem z najprostszymi zestawami, bo każdy kto ma chociaż odrobinę gustu i zdrowego rozsądku raczej wie jak się ubrać. Szkoda tylko, że potraktowano wszystko po macoszemu, wypełniono treścią skopiowaną z internetu razem z błędami, a mimo wszystko bez żadnych przypisów. I koniec! 

Początek i sławny już chochlik, który miał podobno się pojawić w kilkunastu egzemplarzach, złośliwie rozprzestrzenił się po co najmniej kilkudziesięciu. Dobre niemodne duszki ze wszystkich zakątków kraju donosiły, że chochlik usadowił się we wszystkich sprawdzonych książkach. O ile jedno czy dwa takie potknięcia można zwalić na wydawnictwo czy korektę (tak myślę, nie znam się, nie mam tyle tupetu by publikować jakiekolwiek wypociny tego poziomu), o tyle cały szyk zdań i styl pisania jest nie do podrobienia i od razu wiadomo która blogerka mocno się spociła nad tym arcydziełem. Treściowo wcale nie jest lepiej. Zdradzę wam tu mały sekret - tego typu porady można dostać zupełnie za darmo. W internecie! Śmieszne jest to jeszcze bardziej w kontekście faktu, że właśnie stąd autorka czerpała pełnymi garściami (a może stronami) i teraz każe sobie za to płacić. Internet przecież pęka w szwach od równie odkrywczych rad, a o klasycznej małej czarnej w zestawie ze szpilkami mogą powiedzieć wam nawet wasze mamy, bo jest to masthew nie od dziś. Dziwią mnie szalenie opinie wystawione książce na stronie empiku, a zwłaszcza stwierdzenie, że tego typu poradnika brakowało na rynku. HELOŁ! Jadąc dębickim klasykiem, primo - poradników o modzie i jak się ubierać jest mnóstwo. Ostatnio nawet wyszedł poradnik napisany przez inną blogerkę - Radzką. Nie wiem czy jest lepszy czy gorszy, na pewno nie bardziej odkrywczy, być może lepiej napisany, stąd jednak moja ciekawość - dlaczego akurat szarlizowa książka miałaby być czymś bez czego nie można się obejść? Secundo - co jest w tym poradniku takiego, czego nie ma w internetach? I wreszcie tertio - naprawdę chcecie wydać pięć dyszek, żeby ktoś wam powiedział, że do małej czarnej można założyć szpilki? Gdzie te wszystkie kreatywne i oryginalne młode dziewczyny? Gdzie wasz własny styl i pomysłowość? Jeśli naprawdę potrzebujecie, żeby ktoś wam mówił jak się ubrać, podając tak banalne porady, to wątpię w pokolenie wyznawców Szarlizy - rośniecie na ludzi, którym blogerka, która nie do końca radzi sobie z własnym stylem, musi wiązać wirtualne sznurówki. Czym innym są rady jak się ubrać aby nie popełnić nietaktu lub nie ośmieszyć się przy konkretnej okazji, ale podpowiadać ludziom co można założyć do sukienki? Czekam na poradniki w stylu "Jak żyć czyli o lajfstajlu". Już widzę te rozdziały o robieniu musli na śniadanie, o kadrowaniu kiwi i ananasa do zdjęcia na insta czy o właściwym zakomponowaniu kubka z kawą wśród prasy o modzie. Ehe. 

Wróćmy na ziemię i weźmy na warsztat kilka ciekawostek. Bełkocik typowy dla stylu blogerki czyli rozpływanie się na temat własnej figury typu kolumna. I zderzenie dwóch różnych światów. Akapit pierwszy: "Kobiecość bez krągłości" vs akapit drugi "… musimy pracować nad nadaniem naszym kształtom szczypty kobiecości". No to jak jest Szarlizo? Masz tę kobiecość czy musisz ją sobie nadawać? I znów, akapit drugi "… możemy pozwolić sobie na stylizacyjne szaleństwa…" vs akapit trzeci gdzie Szarli poucza nas o dobieraniu właściwych proporcji. To szaleństwo na miarę zrezygnowania z ulubionych lodów czekoladowych na rzecz truskawkowych.  Kolejna sprawa to błędy merytoryczne. Nie będę się rozpisywać na temat tego, co napisane zostało już na blogu Zapach szyty na miarę - polecam lekturę, gdzie jedna z autorek miażdży Szarlizę i jej (nie)wiedzę na temat tego, czym właściwie jest tkanina. Ale jak to sama Karolina mówi - błędy są nieważne, a inteligentni ludzie zrozumieją o co chodzi w książce. Droga Karolino, w imieniu ludzi inteligentnych czuję się obrażona, że uważasz, że możesz traktować nas z góry, jak debili i wciskać nam swoje wypociny z błędami. Jakość treści, którą wydałaś, nie nadaje się do przyswojenia przez ludzi inteligentnych. Żeby nie być gołosłownym, na stronie 253 opisywany jest kapelusz fedora i wspomniana księżniczka Fedora Romazowa. Taki sam błąd w nazwisku istniał do 8 grudnia na stronie wikipedii poświęconej temu kapeluszowi. 



Za wskazanie błędu z fedorą dziękuję czytelniczce, która opisała to na naszym fanpage :) 
Ciekawostka ze strony 34 - Biała koszula była oznaką niewinności! Droga Karolino, do dziś biały kolor ma podobną symbolikę i naprawdę nie ma to znaczenia czy jest to koszula czy sukienka. Jak myślisz, dlaczego suknie ślubne są białe? Charlize proponuje by zainwestować w koszule jedwabne. Nie pamiętam ile razy na jej blogu takowe koszule gościły. Oh wait. Zapomniałam, że porządne materiały to nie jest to, w czym autorka gustuje. Strona 80 i sukienka empire. Cytuję "Ze względu na moją miłość do Nowego Jorku powinien to być mój ulubiony krój". Chciałabym zrozumieć bezpośrednią relację miedzy sukniami w tym stylu a NYC. Nasze forumowiczki wpadły na pomysł, że Szarli pewnie skojarzyła z Empire State Building… Strona 117 i małe pouczenie "pamiętaj jednak, by wkładając boyfriendy, zawsze nosić dopasowaną górę" powiedziała Szarli. I wkleiła obok zdjęcie w boyfriendach i luźnym swetrze. Dobrze, że posłuchała swoich rad i założyła szpilki! 

Dalej nie dam rady. Pominę już nieustanne powielanie stereotypów i schematów, jak np ten, że na mini mogą sobie pozwolić jedynie posiadaczki nóg do nieba. Jeśli autorka w ten sposób zamierza pouczać czytelniczki co wolno a czego nie, to gratuluję. To takie innowacyjne i zachęcające do eksperymentów i szukania własnego stylu. Dziwacznych konstrukcji zdań, przecinków, apostrofów już nawet nie wspominam. To je Szarliza, tego nie zmienisz. 

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, jak Adi trąbi wszem i wobec, ile to Karolina włożyła pracy w pisanie tej książki. Niewykluczone, ostatecznie przepisywanie internetu to też męczące zajęcie. Dodatkowo ani żadna korekta (chyba wyjątkowo niestaranna), ani też żaden porządny recenzent nie podołał trudowi wyłapania i wylistowania błędów merytorycznych, od których aż się roi. Stylistykę zostawmy w spokoju, wszak to Karolina, nie ma się co spodziewać nie wiadomo czego. Ale treść? Dlaczego żaden specjalista nie zrecenzował tego dzieła pod tym kątem? Dlaczego to się ukazało i wprowadza ludzi w błąd?

Podsumowując, blogerka udowodniła kilka rzeczy. Raz - że uzywając argumentu "spełnianie marzeń" można wydać absolutnie wszystko i nikt nie sprawdzi poprawności ani źródła. Dwa - że bezczelnie można wmawiać ludziom, że popełnione błędy są nieważne bo liczy się jedynie ogrom włożonej pracy a to, że książka, zamiast uświadamiać, wprowadza w błąd, nie ma dla autorki ABSOLUTNIE ŻADNEGO ZNACZENIA. Drodzy nabywcy, zostaliście potraktowani jak idioci, którym można wcisnąć ładnie przygotowany bubel. Droga Karolino,  wybacz, ale muszę być dosadna: gówno opakowane w złoty papierek wciąż pozostaje gównem. 

*Wpis ma charakter ironiczny
**Przecinki dedykuję bohaterce i autorce książki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: komentarze chamów, prostaków i chętnych na darmową reklamę mogą pewnego dnia zniknąć. Pomyśl zatem, czy nie szkoda Ci ścierać na marne literek z klawiatury.